Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/059

Ta strona została skorygowana.

nowy i po krótkiéj gonitwie za szarlotem, co przy kominku wygrzany, rozgniewał się na figurę, która przyniosła z sobą trochę zimnego powietrza, bo przyszła piechotą, w mróz, bez płaszcza. I po krótkiéj mówię gonitwie, wita mnie serdecznie, sadza na sofie, któréj poduszki zagięły się więcéj niż zwykle pod dotknięciem exotycznéj kapoty. Sam podaje cygaro, sam nawet zapala, ale on już nie jest dla mnie tém, czém był dawniéj. Jego dobre, najlepsze chęci przybierają niejako vernix opiekuńczéj wyższości. W jego zdaniu jest jakaś oględność, w żartach wstrzemięźliwość, w grzeczności zbytek. Ja to czuję i coraz więcéj cofam się w siebie jak ślimak w swoją skorupę za pierwszém dotknięciem. Rozmowa między nami idzie na szczudłach. Obydwom nam ciasno, bo jakaś, że się tak wyrażę, obcość zaległa największą część przestworza. Nakoniec uściskawszy się po przyjacielsku, rozstajemy się i wolniéj oddychamy, on w gabinecie, ja na schodach. Odzież, wydatna cześć powierzchowności, pociąga gwałtem do stosowniejszego sobie świata, jeżeli w dół, to w dole, w obcym żywiole władze umysłowe drętwieją powoli. Doświadczyłem tego na małą skalę, ale zdaje mi się, że nędza, a do tego w niewoli, jest rdzą zjadliwą, która najczystszą stal koniec końców zeżreć musi.
Los jeńców wojennych za Niemnem w 1812 r. był wyjątkowym. Niewola nie była internowaniem rozbrojonych, ale była nędzą głodu, zimna i choroby posuniętą, szczególnie w Wilnie do najokropniejszéj ostateczności. Tam odegrała się ostatnia scena długiego i bezprzykładnego dramatu.