ciem swojém, że się tak wyrażę, stracili resztę sił swoich. Co się działo w Wilnie w pierwszych kilku tygodniach po 10ym Grudnia 1812go roku, łatwiéj powiedzieć niż uwierzyć, a i powiedzieć trudno. Jeńcy spędzeni po największéj części do pustych gmachów, marzli dziesiątkami. Mówią, ale ja tego nie widziałem, że przy każdém rozdawaniu żywności, to jest rzucaniu w ciżbę trochę sucharów, kilku zduszonych zawsze bywało — trupy wyrzucano przez okna, czasem jeszcze nie doduszone. Szczególnie w jednym klasztorze okrucieństwo miało być bez granic. Ku wiośnie stos trupów sięgał pierwszego piętra. Żydzi wyszczególniali się srogością właściwą tylko tchórzom i podłym, wyrzucali chorych na ulicę, albo ich zabijali bez wielkiego zachodu, jeżeli spodziewali się jakiéj zdobyczy w pieniądzach lub w jakim kosztowniejszym mundurze. Wpół martwe, poczerniałe mumie snuły się po ulicach od domu do domu — obdarzono czasem kawałkiem chleba, ale najczęściéj wytrącono bez litości... bo téż prawdę mówiąc, każdy swego mieszkania bronić musiał — ale niejeden z żebrzących za gwałtownie pchnięty padał i konał u progu. Do tego wkrótce tyfus zaczął wielką śmiertelność szerzyć i pomiędzy mieszkańcami — palono gnoje po ulicach — a z dymem zdawało się każdemu, że połyka cząstki zarazy. Nie było kupy śniegu, lub stosu śmieci, żeby z niéj nie sterczały nogi lub ręce — umundurowane — nikt już i nie obdzierał. Po wąskich ulicach (zaułkami w Wilnie zwanych), przez całą zimę można było widzieć po kilku trupów o ścianę opartych, którym szyderstwo nie szczędziło różnych dodatków. Ten miał
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/062
Ta strona została skorygowana.