Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/068

Ta strona została skorygowana.

przyjacielskie forpoczty. Nie mogłem w tych okolicznościach jak tylko być jednym z ostatnich. W tém, głos podany z ust do ust aż do mnie dochodzi: „Le Roi demande l’ Officier du Prince de Neufchatel“. — Spiąłem konia ostrogą — wyraźnie był kulawy — i zbliżyłem się do Króla. Spytał mi się, czy Marszałek Marmont jest w N. N. — Nie wiem, odpowiedziałem, bo nie byłem w N. N. — Odpowiedź arcylogiczna, logiczniejsza jak tego żyda, który zapytany dlaczego białego psa nazwał Krukiem, odrzekł: „Bo jego ojciec był kasztan“. — Na silną moją odpowiedź, Król odezwał się: A!... A! i nic więcéj, nic ani słowa. Cóż u diabła za przeznaczenie, że z żadnym Monarchą pogadanki zawiązać nie mogłem. Ale tym razem dobrze się stało, bo byłbym niezawodnie jakie głupstwo powiedział. Jest albowiem rzeczą dowiedzioną, że nikt z kulawego konia nic mądrego powiedzieć, tak jak złém piórem nic dobrego napisać nie może. Nie mniéj bolał mnie jednak ten brak szczęścia do Królów, a nawet do Królewien, tak do Królewien, a przynajmniéj do jednéj, Królewnéj Saskiéj. Było to w onym czasie, kiedy ktoś w transparencie napisał: „O Sasie, w dobrym czasie, drugi raz walisz, przez Kalisz“. W onym czasie, kiedy Król Saski, jako Wielki Książe Warszawski jechał z Krakowa do Warszawy. Diabli wiedzą na co był Księciem Warszawskim i po co jechał z Krakowa do Warszawy, ale tak było. Jazda nasza wzdłuż drogi plutonami rozstawiona, eskortowała królewskie powozy. Na mnie padł ten zaszczyt w Lublinie. Pułkownik jechał przy karecie Króla, ja przy Królewnéj. Król i Królowa zwykli byli roz-