Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/073

Ta strona została skorygowana.

W pułku jedni drugim pomagają, jedni zostają przy koniach, drudzy przy kociołku, a inni idą na łówkę. Ale oficer sztabowy ze swoim służącym nie rozbierze dachu, ani téż wyjmować będzie okien z oranżeryi. Na to trzeba stowarzyszenia nie przez akcye, ale przez pięści. Sama epoleta za słabą w tym razie. Nie mniéj przykremi bywały te noclegi, gdzie Gwardya dostawała rozkaz de se loger militairement, to jest jak kto może. Kilku nas ze swojemi i tych kolegów, którzy się na missyi znajdowali, służącemi i końmi, zajmujemy jaki domek. W parę godzin kłapanie tysiąca trzewików oznajmia, że piechota przybywa. Wkrótce potwierdza to mniemanie dwukrotne uderzenie kolbą w drzwi — podpiera kto może — rozmowa przez deski — czasem uda się odwrócić ten pierwszy napad — ale niezadługo nastaje drugi, trzeci, a im późniejszy, tém upartszy, bo to ogon kolumny, ten nie ma wyboru, ani czasu do stracenia. Drzwi trzeszczą, kapitulować trzeba. — Wielu was? — Trzech. — Dobrze, trzech przyjmiemy. — Otwierasz, wchodzi sześciu. Pardon Messieurs! mais que voulez-vous... Il faut bien... etc. etc... Dobrze, dobrze, tylko cicho — wy tam, a my tu. Ale zaledwie utasowano się jako tako, nowy szturm. — Briquet! Est-tu par là? — Ah! C’est toi Colicaut! — Allons sacrrr!!.. Vous-allez faire entrer toute une compagnie!.. Dutout!... dutout... un seul, pas plus, notre camarade... Voyons! — I wchodzi jeden, za nim wciska się znowu jeden i niby niepuszczany przez tego co drzwi uchylił, jeszcze jeden. — Fermez, donc sacrrr!... — Oui Messieurs. Ale już obrócić się trudno. Otóż to nocleg sztabowych oficerów. — Raz wróciwszy z mis-