Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/074

Ta strona została skorygowana.

syi, strudzony, zziębnięty, oddaję konia, wchodzę do wskazanéj mi izdebki i rzucam się na łóżko bez wszelkiéj przemowy. Zasnąłem twardo jak panna po balu, albo wikary po stypie. Nad ranem, jeszcze ciemno było, wstaję — potykam się na czémsiś... chwytam się czegoś drugiego.. upadam na coś trzeciego... Słowa zagrzmiały, słowa się krzyżują, słowa których niema ani w Dykcyonarzu, ani w Encyklopedyi i których powtórzyć nie mogę. Cóż się to stało w mojéj samotnéj izdebce podczas mego snu? Oto Grenadyery Gwardyi zaległy ją pokotem. Dziwna rzecz, że żaden nie położył się na mnie. Ale Francuzi tak grzeczni!
W owych szturmach, obronach, walkach o trochę słomy albo kawałek poddasza kto był Ajaxem? Kto Hektorem? Mój Onufry. To przyznać trzeba. O! jak pięknym był, kiedy zwabieni hałasem na podwórze, ujrzeliśmy go nad leżącym pod wozem Garde d’honneurem, z ogromnym drągiem w ręku. Stał jak ów, słynnego dłuta Kanowy, Tezeusz nad Minotaurem. Garde d’honneur krzyczał i nieufny zapewne w siłę pałasza, parował obu nogami grożące mu razy. Wiązka siana obok walczących świadczyła, o co poszło. Krzyknąłem — drąg się spuścił — Garde d’honneur wstał — zdjął czako z ziemi mrucząc: Est-it mal-appris, celui là! I obcierał sobie mundur... nie na piersiach zwalany.
Pułk huzarów w zielonych dołmanach z białemi sznurami i w pąsowych rajtuzach, nazwany Gardes d’honneur, był to punkt świeżo uformowany po największéj części z dzieci paryzkich. Bili się z honorem i męstwem, tak jak się Francuzi bić zwykli,