Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/082

Ta strona została skorygowana.

szli do stajni, a my rozłożyliśmy się w alkierzu. Nie wiem dlaczego téj nocy byliśmy mniéj ostrożni niż kiedykolwiek. Rozebraliśmy się zupełnie i położyli się spać z wszelką spokojnością umysłu, tak jak się kładzie w Rudkach na noclegu szlachcic z Sanockiego jadący do Lwowa na kontrakty.
Spaliśmy dłużéj niż zwykle, a obudziwszy się wstawaliśmy leniwo. Milberg ubrał się najpierwszy i zrzędził, że się nie zbieramy. Suchorzewski poszedł ze swoim koniem do kowala. Grabowski zaczął się ubierać. Rejtan jeszcze drzymał. Ja przy stoliku w oknie, z którego widziałem bramę i furtkę, przypinałem sobie torbeczkę skórzaną, którą pod mundurem na piersiach nosiłem i w którą chowałem tak własne ważniejsze papiery, jak i powierzone mi depesze. Taki był stan rzeczy, kiedy Stefan, służący Rejtana, wpada blady jak kreda, trzęsący się jak febra in persona i cichym, gasnącym prawie głosem woła: „Kozaki!... Jak Boga kocham Kozaki!“ Jakkolwiek cicho i niekoniecznie wyraźnie wymówił te słowa, głośno wszakże zagrzmiały w uszach naszych. Obudził się kto drzymał, zerwał się kto leżał, kto stał podskoczył. Nie trzeba było pytać gdzie? jak? co? Bo rzuciwszy okiem w okno, ujrzeliśmy u furtki z tamtéj strony muru część zielonego płaszcza, połowę białéj juki, łeb koński, a nad nim kozacką brodę. Niebawem okazała się i druga. Kozak wszedł na dziedziniec; czy to pierwszy czy dziesiąty nie wiemy. Co się dzieje w stajni trudno zgadnąć. Bierzemy odzież, chwytamy za broń, ale przy moim boku szpada, pałasz u Onufrego, pistolety, jeżeli który nabity, spoczywają w olstrach, olstra przy