de Neufchatel, a 22go w Lowenberg wszedłem w czynną służbą d’ Officier Adjoint à l’Etat Major de la Grande Armée. Francuz mówi: Le mieux est souvent l’ennemi du bien. Doświadczyłem tego niestety. Unikając adjutantostwa pułkowego, wpadłem do Sztabu Głównego, jak z deszczu pod rynnę. Otóż to moi Państwo przyczyny, dla których po bitwie pod Montereau, zamiast dowództwa szwadronu, co byłbym osiągnął niezawodnie, leżałem jak długi w czółnie, lubo nigdy najmniejszéj ani chęci, ani zdatności do marynarki nie miałem.
Płynęliśmy z nurtem Sekwany, którą zwaliśmy zwykle po francusku Seine, co w błąd wprowadzało nie jednego z naszych wiarusów od Przemyśla, że to ten sam San, co niegdyś z Nielepkowic nosił polską pszenicę do polskiego Gdańska. Służący Pana K***, który źle służył, ale pisał dziennik podróży, przyjechawszy do Paryża wciągnął w swoją księgę: „Paryż duże miasto, środkiem płynie San“. Pan K*** przeczytawszy to, napisał na marginesie: „Seine, durniu, nie San“. Przepraszam za wyraz, ale historyczny, — styl zaś zwiastował już grzeczność teraźniejszych Recenzentów. Płynęliśmy więc nie Sanem ale Sekwaną. Przebiegłem myślą, co tylko można było za sobą i przed sobą. Nuciłem (w myśli rozumie się) ulubione wówczas piosnki, jako to krakowiak, który wtedy robił furore w 11ym pułku, i który pozwolę sobie powtórzyć:
Jeden mówił z drugim, a jam podsłuchała:
Żeniłbym się z kozą, gdyby posag miała.
— A ja podsłuchałem, żeś rzekła do swaty:
Poszłabym za capa, byle był bogaty.