Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Po krótkiéj rozmowie ze siłą zbrojną, pożegnałem mego przewodnika i eskortowany przez kilku podpitych obywateli, przeszedłem wkrótce warownie i obudziłem Jenerała komenderującego w Moret. Jeszcze komunikacya między Moret a Fontainebleau nie była pewną, dlatego Jenerał uznał potrzebą dać mi pół kompanii piechoty, a na moje zapewnienie, że nigdy w piechocie nie służyłem i że pieszo podróżować ani umiem ani chcę, konia z pod żandarma. Cofnąłem się dwa kroki w tył zobaczywszy przed frontem mojego oddziału dromadera raczéj niż konia przeznaczonego dla mnie, którego żandarm, na drugim podobnym siedzący, płaszczem granatowym wyżéj nosa obwinięty, trzymał za cugle. — Quelle diable de rosse me donnez-vous là? zawołałem rozgniewany. — C’est ce qu’il y a de mieux mon Officier, odpowiedział żandarm. Stałem nie wiedząc co począć. Ale prędko trzeba działać, gdzie nie ma czasu do namysłu. Westchnąwszy zatém głęboko i wypuściwszy parę słów, które tylko życie obozowe uniewinnić może, rzuciłem się na kulbakę. Obadwa nie kontenci z naszego wzajemnego stosunku nie spieszyliśmy się rozpocząć ruchu nic nam dobrego nie wróżącego i kiedy oficer dowodzący oddziałem piechoty spytał mi się czy można ruszać, kiwnąłem tylko głową z wysokości mojéj, jak komandor kiedy przyjmuje zaproszenie Don Juana. Mój towarzysz podrzędny przyjął pierwszą odezwę mojéj ostrogi z wszelką obojętnością. Za powtórzoném napomnieniem ruszył nareszcie ogonem, głową i tandem tedy nogą. Ale ledwie kilka kroków uszedł, już pot na mnie ude-