Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/131

Ta strona została przepisana.

Wszedłem na dziedziniec... wszak prawda? A że szedłem, przeszedłem go prędko i znalazłem się u progu dworka miedzy kilkunastoma oficerami w zielonych frakach mundurowych z pąsowemi kołnierzami, zlotami szlifami i akselbandami, w bermicach na głowie. Były to Guidy. Oddział formujący się, niby przybocznéj straży naczelnego dowódzcy. Każdy miał rangę podporucznika i w téj po skończonéj kampanii wszyscy zostali umieszczeni w nowych pułkach.
Spytałem się o Józefa Szumlańskiego Adjutanta Księcia. Obudzono go śpiącego w sieni. Wyciągnął się, ziewnął, uściskał mnie i wziął pod swoją opiekę, tak że wkrótce, jakby w kole krewnych lub sąsiadów odpowiadałem na tysiączne zapytania o tém co się dzieje we Lwowie.
Zdaje mi się, że w dniach, o których tu wspominam, Sandomierz był w naszym ręku. Wystrzały, które rano słyszałem, musiały być do nieprzyjacielskiego rozpoznania (reconnaissance), bo ledwie siedliśmy do stołu, przybył Jenerał Sokolnicki komenderujący na linii bojowéj i Żółtowski Pułkownik 3go pułku piechoty.
Wieczorem nadjechała zwyż wspomniona Deputacya Galicyjska: Ludwik Książe Jabłonowski, którego jedynym wyskokiem patryotyzmu i to N. B. mimowolnym, było to poselstwo. Nie lepiéj mu się i na późniejszych powiodło — Adam Potocki, który starał się o pozwolenie formowania pułku — i Kajetan Uruski, który... który miał pieniądze i nos duży, ale i odrętwiałe serce w sprawie Ojczyzny. I ranga bez zasługi i nos duży, wszystko to są bo-