Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/154

Ta strona została przepisana.

w peruce i nieco kulejącego i nieco jąkającego się Szefa sztabu. Ale każda walka ma, jak kij, dwa końce. Ślisko zawsze pod nogami. Im wyżéj się stoi, tém ciężéj się pada. Tak się ze mną stało.
Razu jednego ścigany od zawziętego przeciwnika, mego rywala, któremu nos ogromny wznosił na oczach przepaskę, byłem przyciśnięty, zamknięty w kącie, jak Księżna Berry w kominie. Już czuję nie dym, lecz oddech wroga na mojéj twarzy... Już poddać się trzeba... Ale nie... Schylam się, zginam w kłąbek i horyzontalny po nad ziemię biorąc zapęd szalony, wysuwam się na środek. Bravo! bravo! zagrzmiało w koło, ale jeszcze nie przegrzmiało, kiedy tracąc równowagę... nie powiem padam,... bo to wyraz za slaby, ale rzucam, ciskam sobą pod fortepian aż mi sto świeczek zaświeciło! Leżę jak długi,... leżą i nie wstaję... bo czuję, że na lewém kolanie, nie ciało, nie kość, ale sukno pękło.
W istocie rzeczy, przypadek ten względem świata był mało znaczącym i nie krzywdzącym mnie bynajmniéj... I Salomon jeżeli go nigdy nie doświadczył, to nie dlatego, że był mądry, ale dlatego, że spodni nie nosił. Nie nosił pewnie i znane przysłowie jest jednym z najzuchwalszych anachronizmów. Względem świata nic nie szkodziło, ale względem mojéj osoby nad miarę wiele, bo to były moje jedne i jedyne spodnie do vice-munduru, to jest do fraka.
Powinienbym może przeprosić, że używam wyrazu będącego pod klątwą w naszych salonach, jednak nie przeproszę, bo kasty uważam za śmieszność wszędzie, a tém bardziéj w odzieży. Dlaczego suknie wierzchnie mają być coś szlachetniejszego od sukni