Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/159

Ta strona została przepisana.

Księżna Jenerałowa Czartoryska wyjeżdżała z Warszawy do Puław. Całe jej towarzystwo odprowadzało ją do Wilanowa. Mężczyźni po największéj części wojskowi, konno. Staś i Artur Potoccy, Franciszek Morawski, Skrzynecki, Krukowiecki, Książe Konstanty Czartoryski, Raczyński Edward i Atanazy, Kicki, Książe Sułkowski, Rożniecki, mój brat Maxymilian i wielu innych. Byłem wówczas w Warszawie na urlopie, swoich koni nie miałem. Maxymilian dał mi więc swoją klacz angielską, — bodajby była nigdy polskiego owsa nie jadła! Nim jeszcze pojazdy ruszyły, ja, a raczéj klacz moja już wpadła miedzy przekupki pod Świętym Krzyżem. Gracko rozbiłem babski czworobok, niema co mówić. Krzyk, gwałt, kozły na prawo i na lewo, ale byłbym w końcu i siebie rozbił, gdyby jakiś przechodzący ułan nie był waryatkę zatrzymał. Złowieszczy był to znak, trzeba było w domu zostać, jednak pojechałem. Przez Łazienki aż do Szulca szło nie bardzo gładko, ale przynajmniéj uczciwie. Mojéj angielki grzbiet zgarbiony, uszy po sobie położone, szyja ciągle pracująca jak gdyby przydłużyć się chciała, oznajmiały niejaką wewnętrzną niespokojność, która powoli i mnie udzielać się zaczęła. A w tém... ni z tego, ni z owego, jak się nie kopnie!... Strzała, wiatr! Pędzi jak gdyby zły duch prezydujący na wszystkich łamikarkach angielskich ćwiczył jej boki. Trzymam, ciągnę, szarpię, a widząc, że wszystko nadaremnie, pochylam się naprzód i puszczam jéj cugle. Udaję, że to nic... że ja tak chcę.. że się spieszę. Ale próżne udawanie! Nikt, kogo koń unosi nie zwiedzie drugich, że dobrowolnie pę-