Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/170

Ta strona została przepisana.

zdanie moje otwarcie powiadam, ale zawsze więcéj, by je poddać dyskusyi, niż żeby niém wyrokować. Otwartości świat nie pojmuje tylko u głupiego, u rozumnego zaś bierze zawsze za dobrze wyrachowaną larwę. Wyrzec się wdzięczności można, każdy nawet rozsądny człowiek powinien jéj unikać. Urazę przebaczyć można, nawet zapomnieć. Ale zawsze, nieustannie, najczystsze zamiary, najgorliwsze usługi, najniewinniejsze słowa widzieć przekręcone, w truciznę zmienione i nie być w stanie wyszukać w sobie przyczyny, to musi koniec końców obudzić wiarę w jakiś niezłomny fatalizm. To może odtrącić od tego świata, który mnie nie chce. Mało, mało trzech murów między mną a ludźmi, abym mógł używać téj spokojności, która jest jedynym moim celem, tego szczęścia, którém mnie Bóg w domowym zakresie obdarzył. Połamałem moje pióro autorskie, nie jak mniemano dla równie złego jak głupiego artykułu bezimiennie ogłoszonego, bo autor przedał się obcéj nieprzyjaźni i to nieprzyjaźni za przyjaźń, za ważną nawet usługę. Porzuciłem urząd, gdzie moja miłość własna mogła była uledz chęci ścigania za popularnością. Starałem się jedném słowem zostać i zostałem głupim dla świata. Ukryłem się w cieniu głupoty przed cięciem, a jeszcze nieznośniejszym brzękiem człowieczych komarów, trutniów i bąków — a jednak i w tym gęstym cieniu nie mogą uniknąć zetknięcia się ze światem, które staje się zawsze dla mnie dotknięciem elektrycznego druta — przykrém a często i bolesném. Oskarżać świat cały, szaleństwo, oskarżać siebie, niesłuszność. Daléj więc milcząc i nie myśląc, dalej po ostréj drodze