Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/180

Ta strona została przepisana.

węgierskie, a czasem buty po kolana z dwunastocalowemi sztylpami. Przy zegarku siedm pieczątek rzeszowskiéj roboty, w ręku laseczka z kobuzią główką.
Nadszedł rok 1809ty. W naukach żadnéj zmiany, przybył tylko rysunek, do którego miałem niejakie usposobienie i taniec. Taniec szczególnie mocno mnie zajął, bo w tych czasach pojawiły się we Lwowie kadryle francuskie, czyli jak zwano kontradanse, które nie tańczono tak jak dzisiaj chodząc prawie, ale tańczono sztucznie, baletniczo. Czasem na balach produkowały się pary w gawocie albo kozaku. Cytowano dobrych taneczników. Miedzy pierwszemi był Ignacy Turkułł, późniéj Minister w Petersburgu. Taniec dziś zarzucony anglaise, był tańcem sentymentalnym. Każdy stawał do angleza z panią swego serca.
Mówiono o wojnie, ale młodzież mego wieku usłyszała o niéj dopiero wtenczas, kiedy gruchnęła wieść, że polskie wojska wkroczyły do Galicyi — ale razem gruchnął i postrach, że wszystkich, szlachtę nie szlachtę będą brać na rekrutów. Tego zaszczytu unikając, zostałem wysłany z Panem Stecewiczem, który jeszcze więcéj miał powodu niż ja lękać się austryackiego munduru, do Beńkowéj-Wiszni, do mego wuja Wojciecha Dembińskiego. Tę majętność trzymał w dzierżawę Pan Wojciech ożeniwszy się niedawno z Karoliną Humnicką. Mój wuj był właśnie na wyjeździe w Przemyskie — wziął mnie ze sobą.
Mówiono wprawdzie o wojnie, ale jak o wojnie gdzieś za dwoma morzami, nie małe więc było za-