stają się punktem, a nawet nie punktem, jeżeli z niéj nic dotąd istniejącego nie pozostało. Jak łyskawica zgasła raz na zawsze. Ale wiek dziecinny leżyć zawsze będzie przed duszą, świeży, jaskrawy i równie rozległy, rozciąglejszy nawet i co do czasu i co do miejsca, niż był w istocie. Wielkim zawsze w naszéj pamięci pozostanie pokój, po którym harcowaliśmy na laskowych rumakach, wielką owa kaplica
Gdzie tuląc się do Matki, skryci w jéj odzieże
Jéj tylko zrozumiałe pletliśmy pacierze....
A téż pory roku! Jakże długo trwały! Chętka bierze wierzyć, że dłużéj niż teraz. Zima groźna swojemi długiemi wieczorami, zdawała się wiecznością. Nie można było doczekać się owego wielkanocnego baranka z chorągiewką — owéj baby z cykatą i placka z migdałami, któremi cieszono się pół roku naprzód. A przy lekcyach! Przy lekcyach ten czas niemiłosierny lazł jak na żółwiu.
Ale wróćmy do Hoczwi. Stanąwszy przed karczmą, mój Ojciec zapytał żyda arendarza: „A żyje jeszcze stary Kajetan?“ — Na odpowiedź, że żyje, posłał po niego pokazując nam chatkę naprzeciwko dworu na pagórku, w któréj on mieszkał.
Kajetan był to strzelec i hajduk podobno, służył dworsko w czasie kiedy mój Ojciec swawolił pod wielką lipą, kiedy rynewki w skale umacniał. W roku 1818ym czy 1819ym, przyszedł był odwiedzić mnie, boso z Hoczwi do Cisny, mil trzy. Miał wówczas, jak mówił, lat dziewięćdziesiąt. Głowa jak z marmuru, bez jednego włoska, broda niewielka prawdziwie śnieżnéj białości, twarz czerstwa, oko peł-