Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/204

Ta strona została przepisana.

jednego strzelił do niedźwiedzia i mocno ranił w piersi. Niedźwiedź, swoim zwyczajem wzniósł się na zadnich łapach i szedł prosto na przeciwnika. Orzechowski do szabli. — Machnął parę razy ale wkrótce szabla dostała się w zęby rozjuszonego zwierza — szczęściem atoli, że ostrzem ku niemu. Nie stracił głowy Orzechowski i chwyciwszy lewą ręką koniec szabli odpierał jakby ostrym munsztukiem niedźwiedzia, który pchać się na niego nie przestawał — ale skaleczony w piersi i stojąc na pochyłości, niżéj, nie mógł łapą zachwycić. — Długo ta, nie do wiary prawie, a jednak najprawdziwsza trwała walka, aż przecie Orzechowski postrzegł zbliżającego się strzelca. Krzyknął, aby mu strzelbę rzucił pod nogi, sam zaś powoli tak się obrócił, że stanął znacznie niżéj od niedźwiedzia, a gdy poczuł mocny nacisk, puścił nagle szablę. Niedźwiedź wywrócił kozła, a nim wstał, Orzechowski chwycił strzelbę i trupem go położył. Świadkiem niezaprzeczonym téj walki, był palec odgryziony u lewej ręki.
Trzy razy w dzieciństwie byłem z Ojcem w Ciśnie. Zawsze wstępowaliśmy do Jabłonek na obiad lub nocleg. Nie chciał tego odmawiać Ludwikowi Urbańskiemu, który pomimo śmieszności powierzchownych był dobrym i uczciwym człowiekiem. A propos niego, raz mi Ojciec powiedział: „Prawdziwem jest nieszczęściem w górach to oddalenie od wszelkiego światłego towarzystwa. Poznałem to w najwcześniejszéj mojéj młodości, dlatego wszelkich sił dołożyłem, aby się z gór wydobyć. Ożeniłem się z waszą Matką nie zważając, że mogłem większy znaleść posag. Puściłem Cisnę w dzierzawę, Hoczew