salonowy. Jego śmieszne i dobre koncepta rozwałkowane w długie historye, żyją dotąd w tradycyi i długo żyć będą, pozbawione wszakże i szczególnego talentu i pociesznéj figury ich autora. Kilka lat przed śmiercią Sagatyński bywał często w moim domu. Gdy mi raz opowiedział parę anegdotek o królu Stanisławie, powiedziałem mu, że powinien spisać, co tylko pamięta z owych czasów. — W parę dni przyniósł mi arkusz pisma. — Styl slaby a raczej żaden — rozwlekłość — jedna anegdotka i to nie dowcipna, — przekonały mnie, że z téj mąki nie będzie chleba. — Pochwaliłem jednak i zachęciłem do dalszéj pracy. — Nic mi już jednak późniéj nie przyniósł, a gdyby był co napisał, byłby mi czytał niezawodnie, nareszcie ten niby jego Pamiętnik nie odpowiada ani wesołości charakteru Sagatyńskiego, ani też sposobowi zbyt rozwlekłemu opowiadania. — Wydawca, który stara się uniewinnić słabość stylu, niech się pocieszy, Sagatyński nie był w stanie i tak napisać.
Za Chyrowem, gdzie cała ludność robi pończochy na drótach, widzieliśmy po lewém ręku piękny zamek w Laszkach Murowanych nad Strwiążem w zupełnie jeszcze dobrym stanie. W tych czasach Matka moja odwiedzała w nim panią Mniszchową, matkę pani Ksawerowéj Krasickiej i Pana Stanisława Mniszcha.
Ledwieśmy zajechali do Żyda w Staréj-Soli na nocleg, przyszedł jakiś Inspektor czyli Verwalter żupy solnéj i po długiéj upartéj prośbie, skłonił mego