Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

I ćwiartką cielęciny, jak głową Meduzy
Gromisz mi Apolina i rozganiasz Muzy!
Wtenczas pędzę cię, ścigam gdzieś aż na podwórze,
Drzwi zamykam, klucz chowam... lecz co to pomoże!
Ty stajesz gdzieś u szpary, lub wlazłszy na stołek
Z nowinką do okienka pukasz jak dzięciołek,
Aż póki tracąc wenę i cierpliwość razem,
Prozaicznym cię jakim nie zelżę wyrazem.
Wszystko to jednak fraszki, wszystko to nic jeszcze,
Masz ty cięgi dotkliwsze na zapały wieszcze.
Słuchaj! Kiedy czatując w gorzkim, krwawym pocie,
Złapię kogo nareszcie, jakby na przelocie
I wciągnę jak barana, by słuchał mych wierszy,
Zaledwie poszyt w ręku, kończę arkusz pierwszy
I raz gromiącym basem, raz czulącym jękiem,
Głośno, cicho, trzęsąco, z coraz nowym wdziękiem,
Aż mi gra w piersiach, trzymam, obrabiam słuchacza,
Patrząc w oko, jak w tuza, czy już łzę wytacza,
Wtedy to zdrajco, tobie nie braknie powodu,
Do ciągłego tu, owdzie, wchodu i wychodu,
To musisz kurz obetrzéć, to fajkę oprawić,
To ztamtąd wziąść butelkę a szklankę postawić,
I żebym w migach skonał — ślepy na rzecz wszelką,
Musisz kończyć swą czynność z szklanką i butelką.
Powiedzże mi człowieku, powiedz mi raz przecie
Czemu kochając Pana, dokuczasz poecie?
Co? Głośniéj! — O mą sławę musisz być troskliwy....
Tak? No, to rób tak zawsze Jędrzeju poczciwy.