Nawet starość zewsząd skrzepła
Nie ujmuje mu nic ciepła.
Dzieci, wnucząt żyje życiem,
Pała każdém tętna biciem
I nadziei tylko nie ma
Która szale w równi trzyma.
Dla mnie same niepokoje
Biedne, biedne serce moje!
Powiedział ktoś, nie wiem kto, ale słowa święte,
Że gdyby wszystkie prawdy miał w garści zamknięte,
Nie chciałby jéj otworzyć. — Przeciwne ma cele,
Co nazwę Weredyka otrzymał w udziele,
Co zewsząd sieje wieści niedościgłe ziarnka.
Weredyk, moi państwo, dziwna to poczwarka:
Jest w nim coś osy, jeża, pawia i papugi,
Jego głos zawsze cichy a języczek długi;
Namiętnie śpiewa prawdę, lub co prawdą mniema,
Ale nigdy przyjemnie; na to głosu nie ma.
Przeciwnie to co draźni, to co boli, lubi,
A zwłaszcza bezwzględnością nad wszystko się chlubi:
„Powiedziałem mu prawdę!... Aż mu poszło w pięty!“
Cały téż jego rozum w tych piętach ujęty.
Ale owa ta prawda, tak ostra, tak tęga,
Czyliż plotki a czasem oszczerstwa nie sięga?
Weredyk się nie wzruszy; jakiebądź tam skutki,
Obowiązek przyjaźni: prawda bez ogródki!