Weredyk zawsze staje w przyjaźni ornacie,
Czyli zwiastuje klęskę, czy płacze po stracie,
Nie lęka się wyjawić najdotkliwszych wieści,
Zagłębia zimną sondę w samo dno boleści,
Ani się zastanowi, czy potém go stanie
Na kropelkę balsamu przy otwartéj ranie?
Choćby trochę ułudy, choć trochę nadziei,
Gdzie słońce już nie grzeje na życia kolei;
Choćby tylko snu trochę niezmokłego łzami,
Gdzie kto na zgliszczach szczęścia zadrzymie czasami.
Dlaczego? Naco? Poco? Te tysiączne groty
Niewczesnéj trwogi,... żalu,... daremnéj tęsknoty?
Na to jest tylko jedno słowo odpowiedzi,
Że w każdym Weredyku jakiś diabeł siedzi,
Co w swéj pychy rozkosznéj pluszcząc się kąpieli,
Mniemanych swych przyjaciół swym ukropem dzieli.
Od takich prawdolubnych świdrów w każdéj porze
I w każdém stanowisku uchowaj nas Boże!
A jednak jeszcze więcéj rozlewa goryczy
Psendo-Weredyków motłoch piśmienniczy.
Teraz u nas dla handlu humorystów rzesza,
Bezczelne po paszkwilach błazeństwa rozwiesza;
A u przekupniów tego śmierdzącego błota,
Nie wiedzieć co przeważa: Podłość czy głupota.