Zda się w sztuki targać węzły,
Zda się w miazgę zgniatać węża.
Ale węże zawsze żyją,
Pną się zawsze, zawsze wiją.
Tak zbójcę trupie objęły ramiona,
Głaszczą go, pieszczą i tulą do łona;
Strącił jedno, pnie się drugie,
Zerwał drugie, pierwsze wraca,
I zdjął oba — próżna praca,
Nogi wietkie, jak chmiel długie,
W koło kolan, aż po pięty
Trzykroć wiją splot zaklęty.
To znowu nagle szyja rośnie, rośnie,
Kark mu obwija i stawia miłośnie,
Twarz przed twarzą, zimne obie —
Wtedy oczów wklęsłość pusta
Ciągnie żywy wzrok ku sobie,
Wtedy wargi kleją usta;
Ssać się zdają, ssać łakomie
Dech błądzący w mąk ogromie.
I tak co doba z północy wybiciem
Wznawia się ciągle walka śmierci z życiem...
I po zamku chód wędrowny
Jak na puszczy bieg jelenia;
To powolny, to gwałtowny
Dudni głucho pod sklepienia,
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/086
Ta strona została skorygowana.