Pod spodem wszakże coś zaszło,
Bo szewc krzyknął, wierzgnął nogą
I przerzucił się na bok.
Uklękli oba i wstali,
Szewc przysiadał jak w prysiudy,
Krawiec karkiem kręcił wciąż;
Coś im pono dosyć było
I za swoje każdy miał.
W tem zadychany Baltazar
Stanął w środku i tak zaczął:
„A cóż tedy... wam się bić?!...
„Cóż względem tego... to tedy...
„A, jak Boga szczerze kocham,
„Taki despekt, taki wstyd!...
„Tfy!.. do diabła!.. tedy, tedy...
„Słusznie mówię, jakem tkacz.
Ta mowa szła im do serca,
Więc w konfuzyi stali oba,
I gniew topniał jako śnieg.
Szewc milczał, milczał i krawiec
Potem każdy siąknął w palce,
Końcem poły otarł twarz:
Podniósł czapkę, strzepnął z kurzu
I na bakier sobie wdział.
Któż wiedział, o co im poszło?
Krawiec myślał, szewc zapomniał...
Co tam zresztą wchodzić w to
A zatem quasi natchnieni,
Nic nie mówiąc poszli prosto,
Do arędy jakby w dym,
Trochę chylcem, trochę skosa,
Ale z miną, że aż strach.
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/118
Ta strona została skorygowana.