Baltazar, Melchior i Marek
Wyszli z domu i patrzali,
I widzieli, że tu źle.
Lecz ufni w swoją powagę
I w swój tryumf w dzień targowy,
Śmiało poszli w dziki tłum.
Prośbą, groźbą, ba i pięścią
Trzeba miastu wrócić ład.
Baltazar w przedniéj stał straży,
Chciał zawołać: Tandem tedy...
Lecz nie skończył wielkich słów,
Bo maziarz kwacz mu ciekący
W gębę wsadził i zakręcił,
Potem tylcem walnął w nos.
Tkacz się zwinął jak półsetek,
I potoczył gdzieś pod wóz.
Z kopyta naprzód szewc pomknął,
Machnął lagą w prawo, w lewo,
Aż z czupryny para szła.
Co sięgnął, to i dosięgnął
I okładał i dokładał
Pro memoria jeszcze coś;
Bo szewc Marek chciał porządku,
Więc porządnie w skórę bił.
A krawiec niby nożyce
To rozciągnie, to przyciągnie,
Chwyta, tłucze, łeb o łeb!
Łby trzeszczą, trzeszczą jak dynie,
Jak na nieszpór dzwonią zęby,
Że aż z dala słychać strach.
Aleć zawsze śliska sprawa,
Gdzie ze stoma walczy dwóch.
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/146
Ta strona została skorygowana.