Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.
PAN PIENIĄDZ.
Monolog.


Nie, tak zostać nie może, trudna z ludźmi rada,
Nie wiem, co robić, ale coś robić wypada.
Ja, ja szlachcic, karmazyn, rycerz srebrno złoty,
Skutkiem Metampsychozy zmieniony w banknoty,
Tyle już tylko mogę doczekać się w dali,
Że mnie Prusak zagrzebie, lub Komuna spali.
Ale i w mojém życiu, tak jak jest w téj dobie,
Trudno z ludźmi wytrzymać i poradzić sobie.
Dzisiaj mnie nagradzają wawrzynowym splotem,
Jutro ni stąd ni z owąd obrzucają błotem.
Prawda jest, że ja nigdy miejsca nie zagrzeję,
Że lubię, gdy mnie świeże powietrze zawieje,
Że miłe do obrotów rozłożyste pole,
Że sobie nawet czasem i palić pozwolę;
Lecz to mojéj natury cnoty i narowy;
Każdy obok zachcianek ma rozsądek zdrowy.
I na cóżby ta wolność tak głośno rozdęta,
Gdyby mi lada głupiec mógł zakładać pęta?!
Jak gdzie w gmachu zasiędę, każdy cześć mi składa,
Całuje mnie po rękach, na kolana pada.
Dziennikarze mnie liczą, głaszczą mnie poeci,
Wielmożny, Niewielmożny, każdy bakę świeci,
Podłości, fałszu, zdrady nieustanna praca,
Aż mi się w mózgu, sercu i kiszkach przewraca.
A kiedy cierpliwości wyczerpawszy miarę
Z téj targowéj bożnicy wymknę się przez szparę,
Zaraz gwałt, hałas, hałas i zgrzytanie zębów,
Jak gdyby świat z odwiecznych wysunął się zrębów.
I nuż mnie okrzykami ścigać jak włóczęgę.