Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/196

Ta strona została skorygowana.

drzwiczki, a Bartłomiéj, rozpuściwszy batóg, ruszył nareszcie z nieszczęsnego miejsca. Ale ledwie kareta za bramą, już głos Amalii dał się słyszeć „Stój! czekaj! — Czego? — Berlacze zapomniałam. — Ach droga Malciu, wszakże godzinę całą, już ubrana, czekałaś na mnie!“ Nic Amalia nie odpowiedziała, gdyż milczenie w takim razie jest zwykłą tarczą płci pięknéj, milczenie, które można tłumaczyć jako uznanie winy, albo też jako cierpliwe znoszenie zrzędziarstwa męża. Przybyły oczekiwane berlacze; ruszono daléj; blisko milę całą podróż szła dosyć szczęśliwie, lubo nie bardzo spokojnie, bo Amalia starała się uporządkować rozrzucone drobiazgi, zawsze przytém prosząc męża, aby jéj to podał, to podjął, tego pod sobą poszukał, to zawiązał, tamto włożył. Ubranemu w ciężką delią i ze stłuczonym nosem nie bardzo było to przyjemnie, ale mróz po nim poszedł, gdy Amalia zapytała go z niepewnym uśmiechem, czy jéj żartem nie schował pularesa z pieniędzmi. — Nic nie schowałem, — odpowiedział, szukając w nogach. — Ale żartujesz. — Ach Malciu, żebyś wiedziała, jak mnie nos boli, nie myślałabyś, że mogę teraz żartować. — Miałam go w ręku na samém wsiadaném; poszukaj koło siebie... tam za sobą.... może siedzisz na nim.... wstań trochę. — Ale moja duszko, ja ci powiadam, że nie ma. — Ach dla Boga! wszystkie pieniądze od ciebie i od mamy w nim były; pewnie na dziedzińcu wyciągnąłeś go za sobą; jak téż mógłeś zrobić mi taką przykrość!.... Danielu biegaj.... Szczęściem koło karczmy działo się to wszystko; Astolf kazał zajechać i na licowym koniu wyprawił Barłomieja