W dzień proszonego obiadu, kuchnia staje się sercem całego domu; tam ściąga się wszystko, z tamtąd wszystko wypływa. Z tamtąd Telembecki przygrzany, aż muślinowa chusteczka w sznurek zwinęła mu się na szyi, wpada do jadalnego pokoju, gdzie Astolf z Danielem rozmierza stół, ile osób pomieścić może, a Amalja udziela rozkazów pannie Piotrowskiéj zawieszającéj firanki — wpada, i schwyciwszy kroplę potu zsuwającą się z policzków, płaczliwym daje się słyszeć głosem: „Niech Pan z łaski swojéj pofatyguje się do kuchni“ — „Po cóż?“ — „Co ten tam wyrabia!“ — „Już daj mu Waćpan pokój, niech robi co chce.“ — „Co on wziął masła! Matko wielkiego miłosierdzia!“ — „Nic nie szkodzi.“ — „To jakiś fanfaron Panie.“ — „Już cicho, tylko cicho, mój Telembesiu... Oto idź Waćpan do Mildego[1]... — Zaraz, zaraz, — przerwała Amalja,
- ↑ Kupiec.