Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/220

Ta strona została skorygowana.

wyleź Waćpan pierwéj na stolik i przytrzymaj tę strzałę... Moja Piotrusiu, ten fontaź, ten fontaź nie dobry! — Niech Karol idzie, rzekł Astolf. — Karol, odpowiedziała nie obzierając się Amalja, poszedł do Adamskiéj.[1] — Kogóż więc poślę? — Wyżéj, wyżéj Panie Telembecki!... mój Astolfie, przytrzymaj trochę stolik. — Aj! krzyknęła panna Piotrowska — Hoho! krzyknął Telembecki, a chcąc odzyskać równowagę, chwycił dopiero co z wielką biedą ułożone fałdy, i razem z firanką i Piotrosią znalazł się u nóg Amalji, przykryty tyfeniem jak rozjazdem, i długa strzała w ręku, jak zwycięzca w turnieju, czekający wieńca nagrody. — Mówiłem, zawołał odskakując Astolf, że taki koniec temu będzie. — Wstańże Waćpan, rzekła zniecierpliwiona Amalja, do klęczącego jeszcze Telembeckiego, i przyprowadź jak najprędzéj tego grubego żyda z Nowéj ulicy, niech zawiesi te nieszczęśliwe firanki. — Zerwał się Telembecki, i w krótce ujrzano go koło katedry, strzała w ręku i w lisiéj kapuzie. Amalja zaś prosiła Astolfa, by za nią napisał bilecik do Atanazji, i z tym wyprawił Daniela — Daniela jęknął Astolf, zmiłujże się moja duszko, pierwsza godzina, któż do stołu nakryje? trzebaby jeszcze i wina przynieść. — Jak mnie kochasz, kilka stów tylko, proś niech wcześnie przyjedzie, mam w tém mój interes. — Sam więc pójdę po wino, rzekł Astolf składając bilecik. Danielu, daj mi kalosze, tylko wykryduj podeszwy; w niedzielę mało com się nie przeciągnął wychodząc z kościoła.

  1. Marchande de modes.