Kupił wina Astolf, zawołał przechodzącego szewczyka, który, para butów na ręku, gwizdał arjetkę ze Syreny z Dniestru — i chciał mu powierzyć butelki; ale potém, bojąc się, aby chłopiec nie upadł, lub nie upuścił, obejrzawszy się na wszystkie strony, wziął pod płaszcz i spiesznym krokiem ruszył ku domowi. Już dochodzi do Judki, gdy spotyka liczną kalwakadę przybywającą z Sykstuskiéj ulicy. „Dzień dobry! jak się masz Astolfie! Bonjour Mr Astolfe,“ kilka głosów dało się, słyszeć. Astolf stał właśnie na jedném z tych miejsc, które służą za ślizgawkę, wracającym ze szkoły pacholętom, a teraz tém zdradliwszem — iż świeżo upadłym śnieżkiem lekko było pokryte — zwrócił się szybko, by na uprzejme odpowiedzieć powitanie, zwłaszcza, że widział dam kilka w gronie jadących — zwrócił się, pośliznął, i wyleciał z ciężkiego płaszcza szopami podszytego, jak basetla z pokrowca.
Zatrzymał konia Alfred a z nim i kilku innych, dopytując się, czy sobie czego złego nie zrobił. — „Bynajmniéj, bynajmniéj, i owszem,“ — odpowiedział wstający Astolf; nie ruszając jednak leżącego płaszcza, gdzie zostały niesione butelki. W krótce troskliwi odjechali panowie; nie wiem, czy szanując smutne jego położenie, czyli téż dla nie okazania wzmagającego się śmiechu; nieszczęśliwy zaś gospodarz dzisiejszéj uczty, zbliżył się z nieśmiałością do swojego płaszcza; odkrył prawą połę i ujrzał ciemny strumień madery, a gdy z pod lewéj dwie szyjki z czerwoną pieczątką wypadły, krótki zrobił rachunek i strzepnąwszy szopy, wrócił ku Żorżowi[1] po nowy
- ↑ George v. Hôtel de Russie.