zapas. Właśnie w sam czas, kiedy sobie przypomniał, że pieniędzy niema przy sobie, spotkał pana R***; ten łatwo temu zaradził, a Astolf mądry po szkodzie, fijakrem do domu przywiózł siebie i butelki.
Dla Boga! zawołała do wchodzącego Amalja, gdzieżeś się tak długo zagadał? Wiész ty, która
godzina? druga, a nic jeszcze niema gotowego. — Ja temu nie winien, odpowiedział Astolf, otrzepując pewną część stroju, w upadku najwięcéj uszkodzoną. — Atanazja prosi o karetę, mówiła daléj Amalja, ale Bartłomieja niema w domu; pośléj kogo za nim, pewnie swoim zwyczajem, gdzieś na bliskim szynku? — Gdzież Daniel? — Pobiegł do Cudyka.[1] Kogóż mam posłać, zawołał Astolf, westchnął, wziął kapelusz i poszedł pod Złotą kaczkę szukać swawolnego woźnicę.
O trzeciéj przybywali goście, ale wiecéj ich trochę niż się gospodarz spodziewał: Atanazja, przywiozła ze sobą swoją małą siostrzenicę — Klara, pannę Abusiewiczównę bawiącą przy niéj, czyli jak dawniéj zwano: respektową pannę — a gdy wszedł pan Robert, Atanazja nachyliwszy się do ucha Amalji, rzekła z uśmiechem: „Widę zadziwienie w twarzy twego męża, że pan Robert nieproszony; znać iż ze wsi przyjechał, bo nie wie, że kto daje obiad, musi go prosić, ponieważ jak nie zaprosi, to sam przyjdzie.“ W saméj rzeczy, Astolf spojrzawszy na żonę, wyszedł nowy nakazać porządek w nakryciu stołu.
- ↑ Kupiec.