kiedy Pan ciągle w tamte drzwi patrzysz. Może Pan chcesz tańcować? walczyka? albo tam tego galopa? Astolf nic nie odpowiedział, prosił pana Dodowskiego, aby usiadł za niego, i wyszedł przypatrzyć się... tańcującym; nie tańcującym, gdyż skończono tańcować; przypatrzyć się więc — czemu? któż to zgadnie! I on sam nie wié podobno. Przeszedł się parę razy pomiędzy spoczywające grona taneczników i wrócił do stolika, właśnie gdy mu przegraną dublę znaczono. Zasiada znowu, rozdaje karty, a w tém, posuwiste uderzenie smyczków, z wszystkich pokojów w jedno koło zgromadza niezmordowaną młodzież. Rzadko kiedy jakie złośliwe słowo, choć wyrzeczone przy dwudutkowym wiscie, ginie wraz ze swoim dźwiękiem, ginie niezostawiwszy śladu po sobie. Astolf dotychczas zupełnie spokojny, dzisiaj — na cóż to mamy zapierać dłużéj — uczuł po raz pierwszy zazdrości bolesne dotknięcia. Dla tego szczęściem, albo raczéj nieszczęściem było, że Alfred stając do mazura z Amalją, stanął mu prosto w oczach, w głębi drugiego pokoju. Jakież długie te pokoje! nad miarę! czytać w twarzach nie można — jakże głośna ta muzyka! nic słyszeć nie można — obrzydłe karty! przeklęte tańce! męka prawdziwa! — Kiedy więc Astolf ciągle przegrywający i ciągle łajany, stara się z różnych poruszeń odgadnąć przedmiot mowy, dość gorliwie rozprawiającéj pary; zwłaszcza iż z drugiéj strony, z szeptającego w kącie grona matron, nazwiska Amalji i Alfreda razem, kilkakrotnie już doszły uszów jego — posłuchajmy, bezstronni widze i słuchacze, jak dalece Amalja usprawiedliwia niespokojność męża, w jednéj z tych
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/232
Ta strona została skorygowana.