dwie strony. Nieszczęście nawet cudze, może się komu śmieszném wydać.
— To za wiele...
— Jest to nauką, że zamykać w sobie należy najboleśniejsze uczucia, lubo ich wyjawienie szczęściem by się stało.
— Nie wielkie téż to cierpienia, które tak łatwo w szczęście zamienić się mogą; i trzeba przyznać, że teraz po największéj części, urojenia ich miejsce zastępują.
— Niema urojenia, tam gdzie człowiek walczy z sobą, gdzie czuje że jest pchnięty w położenie, tém przykrzejsze im skrytsze zostać powinno; a to bez nadziei nawet, iż otrzyma kiedyś... kiedyś, pozwolenie wykrycia głębi serca.
— Ach! zawołała śmiejąc się Amalja, teraz wyraźnie; miłość to więc jedném słowem, czuła, cicha tajemna, bez nadziei ale stała aż do grobu, wzięta z romansów panny Scudery.
— Dla czegóż z romansów?
— Bo nader rzadka w prawdziwém życiu.
— Gdyby jednak była?
— Niema czego rozpaczać, można być szczęśliwym.
— Szczęśliwym? — rzekł Alfred porywczo.
— Szczęśliwym, albo i wyśmianym, podług okoliczności — odpowiedziała wstając Amalja, która zaczęła go rozumieć.
— Wyśmianym? Za co? — Jakto! gdyby jaki nieszczęśliwy, ach bardzo nieszczęśliwy, Pani, dajmy na to, wyznał miłość swoją, śmiałabyś się?
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/235
Ta strona została skorygowana.