— Już i Winniki — oberża — sala — szodon.
Astolf ściąga rękawiczkę z ziębniętych palców, widząc na sztych zbliżającą się tacę, a w tém Amalja przybiega do niego: „Zmiłuj się, szal mój turkusowy został w sankach.“ — Szal! nie żarty! — zwinął się mąż i wybiegł czem prędzéj.
Wszystkie sanki stały opodal; gdzież po śniegu brodzić, i tych szukać, których nie znalazł? — wyprawia więc wiernego Bartłomieja, sam tymczasem przy koniach zostaje. Bartłomiej był dobry człowiek, ale powoli chodził a dużo gadał. Poszedł — nie wraca Tupa Astolf nogami koło sanek, jak rekrut pierwszy raz na straży przy prochowni na Wysokim Zamku; w palce chucha, czapki poprawia; a naręczny, co się ruszy i brzęknie dzwonkami, fórka, spina się, cofa i zmusza go do ciągłéj ze sobą rozmowy. Przyszedłże nareszcie leniwy woźnica — a Astolf wszedł do sali, oznajmić Amalji, że szalu niema. Właśnie téż już ruszano się do powrotu, i pierwszą rzecz co ujrzał, był szal na ręku żony. „Emil go miał, rzekła, zawsze te wieczne usługi, od których wyprosić się nie mogę! teraz z tobą pojadą — Cela ne convient pas, ma chère amie; odpowiedział; jedź już jak przyjechałaś i ja moich dam odstąpić nie mogę,“ kontent, jednak z tego żądania kochanéj żony, w lepszym humorze podał rękę pani Gołębiowskiéj, która równie jak i panna Elodja bojąc się niewymownym sposobem dyszlów — najgroźniejszych w szlichtadach — zmusiła go, za wszystkiemi dopiero ruszyć z miejsca.
— Trzymaj się Pan na prawo! — krzyknął Bartłomiéj — na prawo Panie! — Późna przestroga.
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/245
Ta strona została skorygowana.