Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/250

Ta strona została skorygowana.

Usuwając dni swoje z pod świadectwa ludzi,
Choć godniejszy zazdrości, mniéj może jéj budzi,
Niż wtenczas, gdy się czołgał u królewskich progów,
Pół niewinność, człowieka przybliża do Bogów.

Wiersz ten powtarzał z uniesieniem, gdy Daniel oznajmił, że Iglowicz chce się widzieć z panem. Oddał więc Astolf rękop  sm Amalji, dla przeczytania do końca, i prosił by go samego zostawiła. Nie tak prędko i łaskawie przed kilku tygodniami, otrzymywał posłuchanie Iglowicz, równie jak i wielu jemu podobnych. Cóż stąd wnosić? — Że dawniéj płaciło się zaraz, albo że możność ząpłacenia każdéj chwili, upoważniała nie jedno gwałtowne wyproszenie natrętnych gości. Wszystko czas potrąca — nic na miejscu nie stoi; i aby się wyrazić kwiecistym romansów stylem, pokrywającym nagość przedmiotu: słońce wzniesione nad zroszone niwy, toczy krąg ognisty; strumyk głaszcząc lubieżnie brzeg zielony, mruczy i upływa; talar goni za talarem. Ale słońce znowu na wschodzie zabłyśnie, strumykowi wód nie braknie, a sakiewka co utraci jedną, drugą nie nabędzie stroną! — Tak to działo się i u Astolfa — Telembecki nie wracał — życie kosztowało — z Iglowiczem trzeba było grzecznie rozmawiać, i coraz nowe zaciągać długi.
Cierpiący na nogę nie wyjeżdżał z domu, a z nim i Amalja; dobrzy więc przyjaciele, najwięcéj u nich wieczory trawili. Czy to los prześladujący, czy roztargnienie z powodu bawiących się zwykle w przyległym pokoju — nigdy od jego kanapy nie odsunięto zielonego stolika, żeby dwóch lub trzech robrów nie zapłacił. Trzeba jednak wyznać na pociechę