Jak szydło z worka Stadion wylazł w danéj chwili,
Kto tam zapłacił, nie wiem, lecz świadków kupili
I fałsz miał zostać prawdą. — Nareszcie pojąłem,
Ze słowo wzlata ptaszkiem, a powraca wołem,
A mówiąc między nami, szczerze wam udzielę,
Że moich piosnek były nie zbyt głośne trele,
Udając zaś fantazyą, przed grożącą kozą,
Napisałem komedyą... lecz tym razem prozą.
A napisawszy jednę, po szczęsnym połogu,
Do dawnego niestety wróciłem nałogu,
Ale już dzisiaj tworzę tylko dla szuflady,
Bo pochwałom nie wierzę, za późno na rady,
A to pro memoria spisałem dokładnie,
Aby nie zbyt gwizdano, gdy kurtyna spadnie.
Rok po roku zbiegły lata,
Już mi zostaje nie wiele;
Znowu klęczę w tym kościele,
Gdzie grób Ojca, Matki, Brata.
Wkoło pociągam oczyma,
Nigdzie w niczem zmiany nie ma;
Taż sama barwa kościoła,
Też same czarne obrazy,
Te kolanami do koła
W koryto wytarte głazy;