Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XIII.djvu/039

Ta strona została uwierzytelniona.
ODLUDEK.




Tak jest! nie lubię ludzi, mnie nie lubią ludzie,
Idziemy z sobą w życiu zawsze jak po grudzie,
Trącamy się łokciami, tłuczemy głowami —
Na cóż guzów!... Sam pójdę, a wy idźcie sami,
Ale raz jeszcze szczerze powiem, co mnie gniecie;
Nie wiele mi pomoże, ale ulży przecie:
Otóż nie lubię mędrków, marzycieli dumnych,
Więcéj zarozumiałych, niż w rzeczy rozumnych.
Półmędrek, jest to droga dopiero w robocie:
Nie miniesz, wywalisz, lub ugrzęźniesz w błocie.
Wielcy mężowie wznoszą pochodnie oświaty,
Otwierają czasami wiedzy skarb bogaty,
Ale czyż każdy promyk padł w serce człowieka?
Czyż się nad nim stopniowo rozciąga opieka,
Któraby wskazywała, gdzie jest prawa droga,
Co wiedzie acz po cierniach przed oblicze Boga?
Nie!... tysiąc razy nie! Ciemno na tym świecie;
Barbarzyństwem wy mędrki chełpliwie zowiecie,
Gdzie wysoko sterczące nie dymią kominy,
Ale niebarbarzyństwem, gdzie świętość rodziny
Pod cyniczną rozpustą splugawiona padła,
Gdzie czoła zakrywają klejnotów błyszczadła,
Gdzie hańbą okupiony zbytek się rozpiera,
Bez wiary i nadziei żyje i umiera. —
Nie — to jest sztuczne światło, fałszywa oświata,
Która duszy nie wznosi, ale ją przygniata.