Mistrze frymarki żelaznych kolei,
Co dla ojczyzny własne brzuchy tuczą,
Bratnie młokosy kwiecistych nadziei,
Co z abecadłem już się żebrać uczą;
Apostołowie mniemanéj oświaty,
Których sumienie w stosunku zapłaty,
Owi codziennych fałszów nowiniarze,
Owe krytyki ciemne bakałarze,
Kałem ciekąca kronikarska tłuszcza,
Co oprócz jadu nic z siebie nie puszcza;
A nadewszystko wydobyte z brudu
Owe fałszywe opiekuny ludu,
Co to bezczelnie, łotry bez czci wiary,
Szerzą wściekliznę, aby potem darmo
Krwi splugawionéj nasycić się karmą;
Wszystko to, wszystko zgłodniałe komary,
Co nas tną ciągle, piją krew bez miary.
Sniło mi się, żem przeszedł Jnkermańskie wzgórza,
Wstępowałem po trupach w okopy, przedmurza...
Na trupach stałem — we krwi brodziłem głęboko,
A serce moje zimne, z łez wyschnięte oko,
Patrzało na zniszczenie, tak straszne zniszczenie,
Jak gdyby szatan rozparł podziemne sklepienie
I wściekłą tu wyrzucił potępieńców tłuszczę,
By ród ludzki wytępić, świat przemienić w puszczę.