Niech się ze mną, co chce, stanie,
Przyjmę z skruchą i pokorą,
Ale kule... w piec Mospanie,
Niech podagrę diabli biorą!
Hola! hola! Towarzysze,
Już za późno... próżne chęci,
Serca w sobie już nie słyszę,
A po kościach świder kręci.
Szczęść wam Boże! idźcie dzieci,
Bądźcie Matki Wy podporą;
Nie dla mnie słońce już świeci,
Niech podagrę diabli biorą!
Wielkich ludzi w tych czasach jak grzybów po słocie;
Jest niczem, chce być wszystkiem takich mamy krocie.
Ten co czapkę doktorską na uszy naciska,
Zaraz stawia drabinkę, co aczkolwiek niska,
Ma jednak swoje szczeble i po nich się drapie;
Gdzie? nie dba, byle wyżéj, co złapie, to złapie.
Prezesowstwo mu pachnie, chociażby ludowe,
Syndykat jaki taki podniósłby mu głowę
Sekretaryat korzystny, zawsze tam coś kropnie;
Ale acz nieznaczące, przecie to są stopnie;
Potrzeba je zdobywać, jakąkolwiek drogą.
Ha! można świat oświecić choćby i pożogą.