Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XIII.djvu/050

Ta strona została uwierzytelniona.

Możnaby jak meteor nad Pełtewą błysnąć,
Ale do profesoryi ani się docisnąć.
Jeden Doktor dziesięciu krok w krok idzie w tropy,
A na plecy mu z tyłu skacze ich z pół kopy.
Fraszka! Doktor w ratuszu będzie miał odczyty,
Ma w zanadrzu pomysłów palnych skarb obfity;
Ale słuchaczów skąpo, zwłaszcza za opłatą.
Nie straci wszakże głowy, znajdzie sposób na to;
Podszyje się pod piękne, dobroczynne cele,
Część czystego dochodu dostaną w udziele
Wszelkie bratnich pomocy rozwarte karbonki,
Liczne szkółki ludowe, ludowe ochronki.
Jakże odmówić datku, lubo ciężkie czasy,
Pod naciskiem sumienia, i pogróżką prasy.
I sala napełniona, publiczność zasiada,
W głębi puszczonych gratis stanęła gromada;
Szmer powoli ustaje i cisza głęboka —
Doktor napił się wody, ogień błysnął z oka,
Świętą patryotyzmu osłonięty togą,
Najprzód zwykłą przewódców zapuścił się drogą,
Wydrążał kommunizmu nieprzejrzane nóry,
Podkopywał odwiecznych fundamentów mury,
Chciałby skruszyć sklepienia dziejowéj budowy,
Chciałby w pomost ułożyć feudalne głowy;
Chciałby wszystkie pomniki wysadzić w powietrze;
Tak jest! — rzekł — przyszłość przeszłość niech z kretesem zetrze.
Stypendyści przyklaśli za dowód wdzięczności
Młodego pokolenia za dary przeszłości,
Za pośmiertne na przyszłość wytknięte koleje,
Za ten ich kawał chleba i chleba nadzieje.