Już teraz przy kominku w codziennéj komnacie
Niema spytać się kogo: „Czy pamiętasz bracie?“
Błąkam się jakby widmo po nieznanym tłumie,
Nikogo nie rozumiem, nikt mnie nie rozumie.
O zły duch, ten duch czasu w ciągłéj teraz mowie,
Co szumnie zwą postępem, ja rozkładem zowię.
Wprawdzie i dawni ludzie świętymi nie byli
I zawsze, jak to ludzie, żyli i błądzili,
Ale nawet w ich błędach coś wyższego było,
Co parło ze sobkostwa niepojętą siłą;
Był jakiś cel ogólny, był jakiś hart męski,
Miano odwagę czynu i odwagę klęski
I nie kryto się nigdy w świętoszków osłonie,
By truciznę zaszczepić w macierzyńskiem łonie —
Teraz świat złudnem słowem w oczy tylko prószy,
Miłość zawsze ma w ustach, a nienawiść w duszy;
Narodowość dziś godłem, a narodowości
Zgasła iskra ostatnia dla braku jedności.
O, nie arystokraty, ani demokraty,
Lecz zawiść i niesforność, to są nasze katy!
Może się mylę, zresztą... nie rozumiem może,
Dlatego pod murawą chętnie głowę złożę.