W dolinie pasterz kapelusz przytrzyma
Nim jéj wierzchołku dosięgnie oczyma;
Wędrownik nim huk po strzale usłyszy,
Może dwa razy przeżegnać się w ciszy;
A w czarnéj wieży piękna dusza żyje,
Pod białą piersią czyste serce bije;
Nie ma wyrazu nawet i pojęcia
Na dźwięk swobodny lubego dziewczęcia.
W jéj ciemném oku, w jéj anielskiéj twarzy
Skromność dziewicza z ogniem się kojarzy,
Czoło otwarte jak zwierciadło cnoty,
Brwi we dwa łuki, usta do pieszczoty,
Włos igrający z białemi ramiony,
Jakby cień mirtów na marmur rzucony;
Uśmiech tak miły jakby rozlew woni,
Co anioł skrzydłem na wybranych roni,
Kibić, jak owa z oceanu łona
Z ledziuchnéj pianki i światła stworzona,
Co z morskiéj fali, westchnieniem Zefira,
Rodzi się, wzrasta, żyje i umiera.
Niema wyrazu, nawet i pojęcia
Na wdzięk, powaby lubego dziewczęcia,
Co z wieży śledzi kędy wzrok zasięże
Czy już nie błyszczą ojcowskie oręże?
Czy już ozdobne w Tatarskie buńczuki
Szlachty sanockiéj nie pieśnią pajuki.
W dole kaplica, grobowiec w kaplicy,
Czyj? Matki Olgi, Karpatów dziewicy.