I tak szkarłatem przeciągnęła członki,
Że różowemi zdają się obsłonki,
Co w lekkim fałdach i nocnym nieładzie
Więcéj niż bronią, pomagają zdradzie.
Łza się wyciska przez zamknięte oko,
Piersi pracują wzruszone głęboko,
I usta silą, by wymówić: Boże!
Wyszedł głos z piersi, z duszy wyjść nie może;
Biada ci, biada, Karpatów dziewico,
Zaklęte dłonie nad twem łożem świecą.
Urok piękności, czy moc niepojęta,
Którą cnót wyraz zamach zbrodni pęta
A może nałóg spodlonego czoła
I tam się czołgać, gdzie się unieść zdoła,
Zaparły tchnienie w napastnym potworze,
Chce, mógłby działać i działać nie może;
Wzrok jego nagle urywczo, nieśmiele
Ledwie przesunie obwody aniele;
Lecz warknął zegar, już bije dwunasta,
Dźwięk ostrzega, czas znika, śmiałość znowu wzrasta.
Blada, bez tchnienia, jak kamień, jak kreda;
Lampą wygasłą, posągiem się wyda;