Lecz jak dech obcy owionął jéj skronie,
Znowu rumieńcem cała postać płonie,
I znowu blednie i znowu goreje,
To krew, to mleko żyła w żyłę leje.
Tak brzask zachodu po spienionéj fali
Świeci i gaśnie, raz bliżéj, raz daléj,
Tak łyskawica po dwakroć rumieni
Biały nagrobek w cyprysów zacieni.
I obcy oddech owionął jéj skronie,
Cofnął się, wrócił i na czystém łonie
Byłyby usta przylgnęły na chwilę,
Lecz drgnęły piersi wstecz w odpornéj sile;
Światło wypadło, a wypadłszy z dłoni
Ostatnim łyskiem cień po stropach goni,...
Gaśnie — i zgasło. Brytan szczeknął, Zdrada!
Okrzyk: Kto idzie? wkoło z murów spada,
Olga więzione dobywa westchnienie...
Ale, tak szybko, jakby oka mgnienie
Świeczka już w ręku, jeszcze żar u knota,
Jeszcze swąd w górę czarnym świdrem miota,
I kiedy podmuch z silnéj piersi świsnął,
Z żaru płomyczek wyskoczył, zabłysnął,
A martwa cisza, jak w grobach kaplicy
Objęła mury i łoże dziewicy.
Schwyconą świeczkę umacnia na stronie
I tłumiąc chucie w rozognioném łonie,
Jak nietoperza żaglowate skrzydła,
Co plączą grzywę spłoszonego bydła;