Rozwarte palce na uśpioną skłania,
Gdzie się brew czarna w dwa łuki rozgania;
Potém po jednéj i po drugiéj stronie,
Powolnym ruchem przesuwa na skronie,
Na szyję, barki, aż na dół do ręki
I znowu wstecznie téż obwodząc wdzięki,
Gdzie poczuł serce wstrzymał dłoń i trzyma,
A potém kibić jakby w pierścień ima
I znowu puszcza, i znowu otacza,
I w środek ściąga i na stronę zbacza;
I niżéj, niżéj, i dzieli i sprzęga,
Aż kolan sięgnął, aż stopy dosięga;
A potem wraca bez chwili przerwania,
Gdzie się brew czarna w dwa łuki rozgania;
I znowu, znowu przeciąga i zwraca,
Aż już pojęcie i pamięć utraca,
Lecz każdym razem powtarza przy łożu:
„Czekam cię, Olgo, na skalistém wzgórzu.“
Teraz odskoczył, jak w zmysłów zamęcie,
Dopadł marmuru i chwycił w objęcie;
W zimnym filarze nie znajdzie ochłody
I z osi ziemskiéj odłupane lody,
Ogniaby, żaru piekła nie zgasiły,
Którem w nim drgały najdrobniejsze żyły.
Czoło, dłoń gniecie, pierś ciśnie, obnaża,
Lecz on nie stygnie, a marmur rozparza.