I słaby, drzący, dziki i szalony
Przed nią, przed sobą chce szukać obrony.
Wtém nagle staje, wznosi czoło w górę —
Nowa myśl mknęła przez serce ponure:
„Gdybym, rzekł, zgasił piekielną pochodnią
Świecącą zbrodni, okupioną zbrodnią?!
Kiedy dziecięciem zamarzyłem cnotę,
Taką, ach taką widziałem istotę;
Kiedy do bóstwa duszę budzić chciałem,
W mém bóstwie piękność, jéj piękność widziałem.
Gdyby zagasła pochodnia obrzydła?...
Gdybym jéj odkrył rozerwane sidła?...
Możeby wdzięczność“... A w tem na źwierciadło
Wejrzenie jego potępione padło;
I śmiech potężny, śmiech szydersko wściekły
Odbiły szyby, sklepienia przewlekły.
„Jam zachciał czucia! ułuda za krótka,
Ja z strasznem piętnem natury wyrzutka!
Ja zgroza ludziom piekłu zaprzedana!...
Kończmy zaczęte — świeć świeczko do rana“...
Ale się wstrzymał, głowę rzucił w dłonie,
Przycisnął tętnem rozpierane skronie,
Pochwycił włosy, aż kropnęły potem,
I mierząc przyszłość pioruna polotem,
Wzdryga się w sobie na to, co go czeka;
Pewnaż to rozkosz? i któż ją przyrzeka?