Jak jéj wołało do duszy, tak woła,
Aż lice zbladły, kropla padła z czoła.
Jestże to męką, jestże to rozkoszą?
Niebo czy piekło do łona przynoszą
Te zmienne czucia? A ten pociąg luby
Miałżeby stać się pociągiem do zguby?
I ów głos miły dźwięcznie się rozradza,
Ale w tym głosie jakaś dzika władza,
Przed którą nawet myśl oporu ginie,
Która jak w zbrodni poprzedniéj godzinie,
Zapał i zgrozę i niepokój razem
Wciska do serca jak zimném żelazem.
Wtenczas to Olga biegnie do kaplicy
Przed ołtarz Boga i Bogarodzicy,
Nachyla czoło, aż na zimne stopnie,
Włos kręty padnie, łza błagalna kropnie,
I potém w górę wyciągając ręce
Jakby przed matką zwierza się w swéj męce.
Pyta o radę i błaga opieki.
Wtedy głos zwodni był od niéj daleki,
Wtedy jéj dusza czysta w poniżeniu,
Wznosząc się w górę na wiary promieniu,
Zdała się wracać jak gdyby z powicia
W powszechną duszę wieczystego życia,
Tak, jak z lilii w łzę spłyniona rosa,
Uśmiechem słońca powraca w niebiosa,
Korną i ufną duch owionął błogi;