Po śmierci mistrza swojego
Bandurzystą Niczyj został
I przy pańskim stole grał.
Cudownej był on urody,
Jego kibić jak topola,
Oko czarne, czarna brew,
I rumieniec na jagodach
Jak zakwitły świeży kwiat.
Jak chwycił w rękę bandurkę,
Kruczym włosem wdzięcznie potrząsł,
Zachwycony podniósł wzrok,
Milknęło wszystko dokoła,
Struny biły jakby dzwonki,
Jakby z fletu płynął śpiew,
Ale biada kto mu ufał,
W jego sercu mieszkał czart.
Tymczasem w pańskiej komnacie,
Nad kolebką zawisł smutek,
Życie Hanny ledwie tli.
Maleńka, słaba istota,
W puchu pieszczot macierzyńskich,
Odegrzana serca tchem,
Płaczem witać się zdawała
Swej przyszłości mglisty świt.
W bezsennych nocach dziecięcia
Bandurzysta przywołany,
Przy kolebce kiedy kląkł,
Urokiem świętej miłości
Jego dusza jak obwiana
Wypływała z czarnych szat
I w pierwotnej swojej bieli
Przed odwieczny biegła tron.
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XIII.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.