Lecz ledwo z łódki opodal,
Głos zadzwoni po trościnie,
Hanna zwalnia błędny bieg;
Już staje, już i powraca,
Już i słucha, słucha duszą
Lubej nuty, lubych słów.
Aż na wschodzie błyśnie jutrznia
Aż zabieli dzienny brzask.
Ach biada!... mija noc jedna,
Mija druga, mija trzecia,
Z ponad rzeki milczy głos.
Lecz Hanna jakby potęgą
Niepojętą pochwycona,
Niewabiona sama szła,
I czekała i słuchała
Nadaremnie, w cichy świat.
Nareszcie czwartej już doby
Niebo było tak pogodne,
Tak księżyca czysty blask,
Tak nocy cisza wspaniała,
Że się zdało niepodobnem,
By czynnością jaką złą,
Tę harmonię chciał kto zerwać,
By zamyśleć nawet mógł.
Na stopniach małej kaplicy
Jak zwyczajnie klękła Hanna,
Chciała zwalczyć krnąbrną myśl.
Błagała matki opieki,
By jej pokój wyżebrała,
By na biedną spojrzał Bóg;
Lecz modlitwa słabą była,
Bo ją zrywał lada szmer.
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XIII.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.