Wtem zobaczył pod nogami
Duży, wązki długi nóż.
Ktoś tam go rzucił dla niego,
Spojrzał wkoło nic nie zoczył,
Tylko przekop, w dali, w mgle.
Pochwycił ostre żelazo,
A z możnością teraz walki
Moc nadziei rosła w nim.
Nowéj w sobie czerpnął siły
I w szalony ruszył pęd.
Puszczone psy się rozbiegły,
Lecz im rosa w dużych trawach
Zalewała słuch i węch.
Aż w końcu jeden padł w tropy
I dał głosu — a wnet za nim
Cała zgraja razem gra,
Gra jak w garnku — taki koncert
Lepszéj sprawy pewnie wart.
A Niczyj, Niczyj ze zwłoki
Skorzystawszy nieco czasu
Biegnie, biegnie, biegnie wciąż.
Szuwary, trawy, zarośla,
Jak bałwany wichrem pchnięte
Gną się za nim śladem w ślad...
Psiarstwo bliżéj... coraz bliżéj...
O ucieczce ani myśl!...
Więc wzorem zwierza chciał przypaść...
Może pogoń się uniesie....
Może miną... stracą trop.
I zrzucił w bok na dwa sążnie,
Zrobił kluczkę w prawo, w lewo,
I w łozowy skoczył krzak.
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XIII.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.