Niema się tam czego bać.
Przed cerkwią biją pokłony,
Z czoła do ust, z ust na piersi
Szybko kładą krzyża znak;
Lecz tymczasem jakby z ziemi
Coraz więcej wchodzi ich.
A kiedy pełna już cerkiew,
Pełno we drzwiach i za drzwiami,
Kiedy wszędzie szmer i ścisk;
„Pohulaj!“ krzyknął zbój jeden
I zabłysły razem noże,
Grzmotem powstał gwałt i jęk;
Krew potokiem się toczyła,
Aż z niej gęsta para szła.
Tak roku tysiąc sześćset
Czterdziestego i ósmego
W Wielkanocy pierwszy dzień,
W Szczerzeckiej cerkwi warownéj
Kozaczyzna w pień wycięła
Zgromadzony wszystek lud.
Potem z łupem ku Komarnu
Pociągnęła wściekła czerń.
Na białym koniu, w czerwonem
Kubraczysku jak wieprz spasły,
Stał ataman, pierwszy zbój.
Jak grzywa ostem splątana
Aż na plecy spadał jego
Kędzierzawy siwy włos;
Aż na brzuchu jak dwa sznury
Kładł się jego ciemny wąs.
Na czole blizna na bliźnie
Niby zębem poorana
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XIII.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.