Pan Józef mlaszcze, jedząc mowy nie przerywa,
A tak na pół przeżuty cały kram odkrywa.
O źle! Coś mnie zamdliło... A jednak, Bóg świadkiem,
Chciałem jeść, jeść serdecznie, choćby sił ostatkiem.
Z twardym bifstekiem cuda waleczności robię
I już w duszy „Te Deum“ zanuciłem sobie,
Kiedy nowy kawałek pada mi przed nosem,
A pani się uśmiecha i polewa sosem.
O! tego już za wiele, świat się ze mną chwieje,
Zesuwam się z krzesełka i na piękne mdleję.
„Mała fraszka!“ zawołał gospodarz ochoczy
I pełną szklanką wody zachlusnął mi oczy;
Jedną ręką za włosy, drugą nos mi wierci,
Byłby mnie niezawodnie wyrwał saméj śmierci,
Potem chwyta za rękę, do łóżka popycha;
Pani nie mówi słowa, ale się uśmiecha.
Przebyłem noc bezsenną, rozmyślałem długo,
Jakto można dokuczyć zbyteczną usługą;
A potem rozmaite układałem plany,
Jakim sposobem zerwać te złote kajdany.
O siódméj nos utarłem, i Pan Józef wchodzi —
O siódméj już ubrany — prosto na mnie godzi.
„Nie całuj mnie — krzyknąłem — mam katar szkaradny!“
„Mała fraszka, niby nic, będę ci poradny,
„Bo homeopatyą czasami się bawię;
„Jeżeli słuchać będziesz, całkiem cię naprawię.
„Ale aleopatom nadaremnie płacić —
„Oni żyją z choroby... jak ją mają tracić?
„Z jednym doktorem chciałem taką zrobić zgodę,
„Że za każdy dzień zdrowia, jemu dam nagrodę,
„A za każdy choroby, on mi tę da zapłaci.
„O, tak! Tylem go widział, miałby diablą stratę.“
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XIII.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.