czornéj godzinie zawołałem w myśli: Julianie, czy ty widzisz serce moje? i łzy płynęły jak nazajutrz jego śmierci. Ale słowa pociechy: przestał cierpieć, dla ciebie Maryo, nie mają mocy, twój mąż dla ciebie tylko nie żyje, jeszcze cierpi, nie będziesz nawet wiedziała, kiedy nademną świeża ziemia się napiętrzy, kiedy późniéj zaklęśnie, kiedy nareszcie trawą porośnie.
Wzrastać będą dzieci. Ojca tylko przez ciebie poznają. Żałuję ich; mieć rodziców, być im potrzebnym, jest rozkoszą duszy. Nie uzbierają w młodości kwiatów na wieniec wspomnienia dla wieku późniejszego. Maryo! bądź dla nich także i ojcem. Udzielaj pieszczot jak matka, napomnień jak ojciec. Weź część ich przywiązania mnie należną, zostaw tylko w nich pamięć o mnie. Emilka niech będzie tobą; ty jesteś, będziesz jéj wzorem; będzie szczęściem męża, jak ty byłaś mojem. Karol niech zawsze idzie prostą drogą; niech nigdy w jego oczach dobry skutek złych sposobów nie uprawnia; niech kocha współbraci z ich błędami, kraj swój z jego nędzą. Ale któż go nauczy, by ciebie czcił, szanował? Ach, na cóż tego uczyć! szanować cię musi, bo cię kochać będzie. Już teraz jego dusza jest tak wiele kochająca, a potem, nie jestże twojem dzieckiem? — ty, która jesteś całą miłością, mogłażbyś była nie udzielić mu choć tysiącznéj cząstki? Lecz kto go nauczy, by umiał nagiąć męską duszę i jeszcze do tego w młodocianéj sile, do przewidujących, do zgadujących względów winnych matce, aby nietylko nie dziwił się, ale po-